czwartek, 6 sierpnia 2015

Rozdział drugi



Od rozpoczęcia roku szkolnego minął tydzień. Siedem dni wypełnionych plotkami na temat nowej uczennicy, która o dziwo nie ma jedenastu lat i nie uczęszczała na pierwszym roku. Był to gorący temat, nowa Krukonka z siódmego roku wiecznie pachnąca cytryną z mieszanką mięty i dymu papierosowego. Carolyn obojętnie, wręcz wyrafinowanie spoglądała na plotkujących. Nauka dla Carolyn jeszcze nigdy nie była tak uciążliwa. Siedząc na lekcjach słyszała za sobą podniecone szepty dziewczyn. Idąc korytarzem za jej plecami był niemal słyszalny ciekawski wzrok uczniów. Nie chciała przynieść hańby swojemu nowemu domu, ale tylko myśl o utracie punktów powstrzymywała ją przed rzuceniem na szepczące dziewczyny klątwy. Nie chciała pokazywać, że rusza ją cokolwiek od wejścia do Wielkiej Sali, co rozpoczęło niekończące się historie. Także jej brat miał dość ciągłego odpowiadania na pytania typu to twoja siostra?, lecz uciął wszelkie pytania rzuceniem mocnego zaklęcia na pewnego piątoklasistę, za co zarobił szlaban. Nawet jak jej nie ma w pobliżu to i tak stwarza kłopoty myślał wściekle Evan szorując kamienną posadzkę w jednej z łazienek.
Poranek był dla Carolyn jak wybawienie. Obudziła się o wiele wcześniej niż miała w zamiarze, choć tej nocy nie miała koszmarów, więc od razu mogła zaliczyć dzień do udanych. Co noc wybudzała się ze snu nie mając pojęcia gdzie jest. Nie wiedziała nawet czy śpi, bowiem cierpiała na parasomnie, czyli zaburzenia snu. Do tego dochodziły częste napady bólu głowy, możliwe, że spowodowane bezsennością. Cienie wraz z workami pod oczami stawały się nieodłącznym elementem jej makijażu.
Jednak w szczęśliwą sobotę rano czuła się o wiele lepiej niż zwykle. Przez chwilę rozkoszowała się dźwiękiem stukającego o szybę deszczu; uwielbiała taką pogodę. Wtedy mogła bezkarnie siedzieć w zaciszu dormitorium czytając książkę z piwem kremowym w dłoni lub po prostu przespacerować się po zamku. I taki właśnie miała plan na dzisiaj. Wyluzować się, może nawet porozmawia z jej współlokatorkami. Dziewczyny chciały nawiązać z nią jakiś kontakt, ale kiedy dostrzegły jej spojrzenie od razu milkły.
Carolyn przeciągnęła się, a obok siebie poczuła ruch. Spojrzała na granatową pościel, na której wyróżniał się śnieżnobiały kot. Kotka sennie uniosła łebek, trąciła przyjaźnie jej dłoń, po czym ponownie usnęła. Jej właścicielka od zawsze zazdrościła kotce umiejętności zaśnięcia na pstryknięcie palców. Carolyn zsunęła z siebie pościel, a na jej skórze pojawiła się gęsia skórka, choć dziewczyna nie przejęła się zimnem. W domu mieszkała w piwnicy by nie musieć widywać często innych mieszkańców, więc przyzwyczaiła się do wilgoci i chłodu. Także stawiając na zimnej posadzce dziewczyna nie odczuwała nagłego oziębienia, tylko lekkie szczypanie na nagich nogach. Uczyła się wczoraj do późnej nocy, więc nie zdziwiła się, gdy rano zastała siebie tylko w rozpiętej i pomiętej szkolnej koszuli oraz bawełnianych, czarnych majtkach. Cieszyła się, że jej lokatorki jeszcze spały, gdyż nie musiała zawracać sobie głowy  zasłonięciem ciała. Przekopała rękoma ubrania w kufrze szukając czegoś odpowiedniego na zimny, deszczowy dzień. Wystukiwała palcami rytm piosenki uderzając miarowo ręką o szczupłe, nieco umięśnione od treningów udo. Wyprostowała się z uśmiechem ściskając swój ulubiony sweter. Jednak uśmiech szybko zamarł jej na ustach, kiedy spojrzała przed siebie.
Tuż za oknem, na miotle siedział obrzydliwie uśmiechnięty chłopak. Miał głupkowaty wyraz twarzy, a na policzkach blizny po trądziku przyozdobione wielkimi pryszczami. Już na sam jego widok w Carolyn wzbierało się obrzydzenie. Ale najgorsze były jego oczy. W wodnistych tęczówkach było coś pustego i wstrętnego.
Dziewczyna rzuciła się do okna gotowa by wywlec z miotły odrażającego delikwenta, ale chłopaka już nie było. Kierując swoim ogromnym, bezkształtnym cielskiem koślawo zawrócił miotłę i odleciał chwiejąc się na prawo i lewo. Carolyn poczuła jak zbiera się w niej odraza. Poczuła w ustach żółć. Miała ochotę  coś zniszczyć.
Tego samego dnia po południu dziewczyna miała zamiar zapomnieć o podglądaczu. Nad jeziorem wypaliła całą paczkę papierosów, a nawet to nie pomogło. Kiedy dziewczyna była zdruzgotana, wściekła, zażenowana lub po prostu zestresowana sięgała po najprostsze mugolskie papierosy. Przynosiły jej ukojnie, ich zapach przypominał jej długie, letnie wieczory.

Czternastoletnia Carolyn leżała w trawie na plecach w cieniu wielkiego domu. Zanurzyła dłonie w bardzo zaniedbanym trawniku powoli napawając się odgłosem cykania świerszczy oraz zapachem dymu papierosowego z sąsiedniego ogródka. Na ten swąd podniosła leniwie głowę i omiotła podwórko spojrzeniem, jednak nie mogła zobaczyć nic oprócz wysokich chaszczy, które zasłaniały jej całą perspektywę. Usiadła więc po turecku poprawiając swoją widoczność, jednocześnie będąc w ukryciu. Zdziwiła się faktem, że to od strony państwa Evansów dochodzi owy zapach. Wstała z trawy i od razu pewnie ruszyła w stronę wypielęgnowanego ogrodu z wysoką wierzbą. Dziewczyna przeskoczyła przez niski murek i przeszła przez ogród warzywny na tyłach domu. Nagle usłyszała głosy dobiegające zza wielkiego konaru drzewa. Nie zastanawiając się wiele ruszyła w tamtą stronę mijając małą fontannę, zwinnie przeskakując nad krzakami bazylii okalającymi wierzbę.
-Lils?- zaczęła niepewnie dziewczyna rozglądając się dookoła.
-Carol!- usłyszała nad sobą wyraźną ulgę w głosie Lily. Spojrzała w górę by ujrzeć jej przyjaciółkę kurczowo trzymającą się konaru drzewa. Gałąź wyżej od niej siedział chudy chłopak z burzą brązowych loków i dołkami w policzkach, gdy na widok Carolyn uśmiechnął się. Dziewczyna szybko sprawdziła co ma na sobie. Poszarpana, krzywo obcięta by odsłonić brzuch bluzka z logiem The Beatles oraz dziurawe, jasne jeansy nie wydawały się wystarczająco kobiece, jednak chłopaka urzekły niesamowicie niebieskie tęczówki dziewczyny. Wpatrywał się w nią niemal nachalnie.
-Już do ciebie schodzę… poczekaj- powiedziała z zaciśniętymi zębami Lily. Jednak Carolyn nie zrozumiała, że dziewczynie zależy na tym by wyrwać się z obecności kuzyna i z uśmiechem odparła:
-Nie, spokojnie, idę do was.
Na te słowa Lily posłała przyjaciółce mordercze spojrzenie i nerwowo przygładziła swoją turkusową spódniczkę. Chłopak z uśmiechem obserwował jak Carolyn wspina się zwinnie po kolejnych gałęziach drzewa. Ta umiejętność została u niej perfekcyjnie opanowana i dziewczyna imponowała swoją szybkością. Wkrótce siedziała obok przerażonej wysokością Lily.
Spojrzała na chłopaka ze zdziwieniem w oczach.
-Jak ją przekonałeś żeby tutaj weszła?
Ten obdarzył ją niezwykle chłopięcym uśmiechem i już miał jej odpowiedzieć, kiedy to Lily zabrała głos:
-Zmusił mnie. Szantażysta od siedmiu boleści.- warknęła w jego stronę. Widząc niezrozumiałą minę Carolyn dodała: - Uważa, że to ja wypiłam całą karafkę nalewki wiśniowej i może mu się przypadkiem wymsknąć podczas kolacji z rodzicami.
Chłopak przez moment miał niezdecydowaną minę, przez słowa, które powiedziała Lily na pewno nie zyskał w oczach nowej koleżanki. Później uśmiechnął się i zanurzył palce w bluzie bejsbolowej. Wyciągnął dłoń z wymiętą, małą paczką papierosów. 
-Powiem jej wszystko jak nie weźmiesz jednego.- uśmiechnął się, tym razem nieco sadystycznie. Carolyn spojrzała ukosem na Lily. Dziewczyna zacisnęła usta w jedną kreskę i wpatrywała się w kuzyna uporczywie, jakby przez jej spojrzenie miał spaść z drzewa. Carolyn wiedziała, że Lily da się łatwo zmanipulować. Wiedziała też, że Lily zapewne nie wie, iż palenie papierosów ma swój specyficzny zapach, który na pewno wykryją jej rodzice. Dziewczyna nie chciała by jej przyjaciółka miała problemy w domu.
-Ja wezmę za nią, ale masz niczego nie mówić jej rodzicom, zrozumiałeś?- powiedziała oschle Carolyn sięgając po jednego, wymiętego papierosa. Lily spojrzała na nią ze zdziwieniem w oczach, które chwilę później zastąpiła ulga i podziękowanie. Carolyn nigdy nie dopuściłaby, żeby Lily coś się stało.

Carolyn siedziała na jednym z korytarzy spokojnie czytając podręcznik Zielarstwa. W długim holu nie widziała nikogo, dlatego wybrała to miejsce, z dala od ciekawskich spojrzeń. Opierała się o zimną szybę, w którą rytmicznie uderzały krople deszczu nadając cudowne cienie na czytaną przez Carolyn książkę. Powoli przetarła oczy, siedziała tam o wiele za długo. Rozprostowała nogi i zeskoczyła zwinnie z parapetu. Rozmasowała skronie; nadchodziła kolejna fala bólu głowy. Przeszła przez korytarz, a jej trampki nie wydawały żadnego dźwięku. Dziewczyna była zadowolona, że poruszała się tak cicho. Dzięki temu mogła usłyszeć, gdy ktoś będzie nadchodził i skryć się za jednym z posągów lub wąskich korytarzy. Było to dosyć dziecinne, lecz nie chciała by ktoś zepsuł jej melancholiczny humor.
Kiedy usłyszała w oddali głosy pogratulowała sobie umiejętności skradania się. Natychmiast przysiadła za posągiem podejrzanie wyglądającego goblina. Pewnie było widać skrawek jej swetra czy kawałek czarnych spodni, jednak pomnik stał w cieniu, a nie sądziła by ktokolwiek rozglądałby się po bokach, ponieważ na korytarzach panował przeraźliwy chłód i uczniowie najszybciej chcieli znaleźć się w ciepłych Pokojach Wspólnych. W kuckach wpatrywała się w spowity półmrokiem korytarz z cieniami igrających na ścianach kropel deszczu. Nagle zza wąskiego korytarza wyłoniły się cztery sylwetki. Dwie wyraźnie męskie, jedna przewyższająca towarzyszy oraz trzecia wyglądem przypominająca kartofla. Powoli osoby zbliżały do zakrętu, naprzeciw którego ukryta była Carolyn. Dziewczyna wychwyciła strzęp wyraźnie ożywionej rozmowy.
-... zrobiłeś było głupie, Peter...
- A jak cię widziała to jeszcze bardziej... 
- On podglądał dziewczynę, Łapo!
- I do tego na mojej miotle...
- Nie moja wina, że nie zasłoniły okien!
- Na mojej miotle!
- Twoja, nie powinieneś jej podglądać...
- Gdybyś ją widział to byś tak nie mówił, naprawdę.
- Peter!
- Szkoda, że nie pokazała więcej...
Tym razem Carolyn nie wytrzymała. Z rumieńcami zażenowania jak i złości wyszła zza posągu stawiając kilka metrów od grupy nastolatków. Najniższy z nich pisnął z zaskoczenia. 
-Lumos.- mruknął jeden z chłopców i korytarz rozjaśnił się w niebieskawym blasku. Przed Carolyn stało czterech chłopaków, jednak ona nie miała czasu by im się przyjrzeć. Skupiła całą swoją uwagę na najniższym z nich, to był owy chłopak, którego widziała rano przez okno. Natychmiast wyciągnęła różdżkę zza paska przy spodniach i doskoczyła do blondyna. Ten zaskoczony nagłym poruszeniem upadł na kamienną posadzkę wpatrując się w wycelowaną w niego różdżkę. Carolyn pochyliła się nad nim wbijając różdżkę w jeden z jego podbródków. W jej oczach paliło się piekło.
-Jedyne co mogę ci pokazać to to, jak mocne rzucam zaklęcia.- warknęła na niego tak siarczyście, że chłopak aż syknął.- Albo jak mocno uderzam. 
Towarzysze chłopaka byli tak zaskoczeni, że zamarli w pół ruchu.
-Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak plotkarskie są Krukonki. Może przypadkiem powiem, że dzisiaj jakiś otyły idiota z głupim wyrazem twarzy patrzył w nasze okno, co ty na to? A może wolisz, żebym dolała ci czegoś do soku dyniowego? - Carolyn wbiła tak mocno różdżkę, że chłopak aż jęknął z bólu.- Pewnie jesteś tak tępy, że nie zauważysz, że twój napój jest koloru czarnego.
Jeden z chłopaków zrozumiał, iż dziewczyna mówi o Wywarze Żywej Śmierci i otrząsnął się z szoku. Powoli podszedł do Carolyn i najdelikatniej jak tylko potrafił dotknął jej dłoni, w której dzierżyła różdżkę. Ta natychmiast spojrzała na niego zwężając niebezpiecznie oczy. Jednak chłopak nie dał się wystraszyć jej dzikiemu spojrzeniu, na które pewnie przeraziłoby się ponad tuzin ludzi. Nastolatek uśmiechnął się do niej lekko, co nieco zdziwiło dziewczynę. Czuła jakby przez jego palce dotykające jej dłoni przepływał pokład spokoju wzmacniany przez pogodne spojrzenie złotych tęczówek. Chłopak wplątał palce w jej dłoń, a Carolyn nadal wpatrywała się jak zahipnotyzowana w jego oczy. Nie mogła od nich oderwać wzroku, nawet wtedy, gdy chłopak powoli przechwycił jej różdżkę. Carolyn widziała w tych błyszczących bursztynach coś w swoim spojrzeniu. Coś bolesnego, cierpiące wspomnienie. Otrząsnęła się dopiero, kiedy chłopak zdjął dłoń z jej ręki. Wtedy przestała przyglądać się cudownym tęczówką chłopaka, cofnęła się o krok i ponownie drapieżnie spojrzała na pozostałych chłopców.
Ukryty w cieniu  nastolatek miał zmierzwione, ciemne włosy i współgrające z nimi kawowe oczy ukryte za prostokątnymi okularami. Obok niego stał kruczowłosy chłopak o wyglądzie arystokraty. Świadczyły o tym nienagannie ułożone, może zbyt przydługie włosy i wystające kości policzkowe, które nadawały mu poważnego oblicza. Jednak gdyby spojrzeć w jego ciemne oczy ujrzałoby się nutkę figlarności czy rozbawienia. 
Carolyn odsunęła się jeszcze bardziej od chłopaka o miłym wyglądzie, który tak na nią działał. Odezwała się zdziwiona swoim zimnym, bezlitosnym tonem:
-Następnym razem pilnujcie swojego kolegi.- Wyrwała swoją różdżkę z dłoni i po raz ostatni obdarzyła jadowitym spojrzeniem chłopców. Nastolatek o wyglądzie arystokraty wzdrygnął się, w przeciwieństwie do złotookiego. Ten patrzył na nią ze zrozumieniem inteligentnym wzrokiem. 
Carolyn odwróciła się i z godnością zniknęła w ciemności zanim ponownie zapadła się w tęczówkach chłopaka.



środa, 5 sierpnia 2015

Rodział pierwszy

Uwaga, uwaga! Nie chcę ci przedłużać dlatego szybko powiem o co chodzi ze wspomnieniami. Te wspomnienia możliwe, że będą w każdym rozdziale, krótsze lub dłuższe. Muszą one być, ponieważ są one bardzo, bardzo ważnym, może nawet kluczowym, elementem fabuły. Mam nadzieję, że docenisz mój trud. :)
Jeśli przeczytałeś rozdział - skomentuj. To może być nawet internetowy uśmieszek, chcę jedynie wiedzieć, czy ktoś czyta mojego bloga. 
Więc bez przedłużania - zapraszam do czytania!
***

Peron 9 i ¾ wypełniony był ludźmi w kolorowych szatach i szpiczastych kapeluszach. Na stacji panował zgiełk, a para wydobywająca się spod wielkiej, soczyście czerwonej lokomotywy drapała w gardle zmierzających do niej uczniów. Drobna osóbka przeciskała się przez tłum wspinając się na palce by zasięgnąć powietrza. Raz po raz wpadała na kogoś lub to ktoś wpadał na nią, ale już dawno przestała usiłować przeprosić daną osobę, bowiem każdy zajęty był pożegnaniami czy wnoszeniem ciężkich kufrów przez wąskie drzwi do pociągu. Niska sylwetka jedynym susem doskoczyła do pociągu rozdzielając czułe pożegnanie matki z dwojgiem nieco przestraszonych pierwszoklasistów. Kobieta posłała jej karcące spojrzenie, ale dziewczyna była już w pociągu dzierżąc w dłoni jedną walizkę, na którą rzuciła niewykrywalne zaklęcie zmniejszająco-zwiększające, dzięki czemu mogła pomieścić w niej wszystko nie zawracając sobie głowy innymi bagażami. Lily Evans odgarnęła lekko zmierzwione, kasztanowe loki z ramion i wyprostowana ruszyła przed siebie w poszukiwaniach wolnego przedziału. Ciągnąc ciężkie kufry, w większości wypełnione mugolskimi książkami, Lily rozglądała się dookoła. W pociągu siedziała młodzież w szpiczastych czapkach, niektórzy rozmawiali, inni śmiali się, a zakochane pary biegały z przedziału do przedziału w poszukiwaniach ustronnego miejsca. Z lekkim uśmieszkiem Lily spojrzała na uczniów, którą upominała profesor McGonagall. Przywitała się z nią skinieniem głowy z szerokim uśmiechem, który niemal stał jej wizytówką. Dziewczyna mogłaby przysiądź, że nauczycielka odwzajemniła uśmiech. Szukała przedziału od dobrych dziesięciu minut jednak nie przeszkadzało jej to. Był to ostatni rok szkolny dziewczyny w Hogwarcie i chciała jak najlepiej zapamiętać pociąg. Lily minęła zakręt, a następne wydarzenia rozegrały się w przyśpieszonym tempie.
Poczuła jak wpada na rozpędzoną osobę - wywnioskowała, że musi być to dziewczyna, bowiem przed oczami przemknęły jej ciemne kosmyki pachnące miętą i dymem papierosowym. W następnym ułamku sekundy doszła do wniosku, iż owa dziewczyna jest całkiem wysportowana, gdyż od zderzenia z jej brzuchem Lily zakręciło się w głowie. Jęknęła cicho, a jej ręka przygnieciona pod plecami nastolatki powędrowała do obolałego czoła. Pozwoliła sobie na pięć sekund odpoczynku, po czym jeszcze bardziej zażenowana podniosła wzrok. Jej druga ręka leżała na przykrytej ciemnymi puklami twarzy dziewczyny, ale gdy tylko się zorientowała gdzie się znajduje od razu ją zabrała. Zorientowała się także, że brodą wbija się jej w żebra, więc szybko podniosła się na zdarte kolana, a potem wspierając się ręką o ścianę podniosła się na nogi. Od razu zaczęła wylewnie przepraszać, ponieważ jako prefekt musiała zachować klasę i uciszyć część buntowniczej duszy, która krzyczała by Lily obrzuciła przekleństwami osobę. Na głos dziewczyny nadal leżąca na ziemi Carolyn odgarnęła gwałtownie włosy i spojrzała w górę. Butelkowozielone oczy Lily spotkały się z nieustępliwymi, pełnymi wyrzutu połyskującymi turkusem tęczówkami. Lily natychmiast przestała mówić, a jej wargi zostały rozchylone w zdziwieniu. Carolyn chciała powstrzymać wspomnienia, lecz obrazy z dalekiego dzieciństwa już zaczęły powracać.

Zachodzące słońce zalewało blaskiem podniszczony dach wielopiętrowego domu należącego niegdyś do małżeństwa państwa Rosier. Wpadało do zakurzonej kuchni oświetlając drobinki kurzu unoszące się w powietrzu, które powoli opadały na jeszcze gorącą, gotowaną kapustę stojącą w towarzystwie innych tego typu wyrobów. Kanapki z gotowaną kapustą, gotowana kapusta w malutkich słoikach, kapusta w postaci papki dla dzieci. Zwykle w kuchni znajdował się tylko jeden gar kapusty, który wystarczał jedynej zamieszkującej wielki dom osobie. Jednak tym razem nie było mowy o tylko jednym naczyniu z owym warzywem, bowiem nieco ześwirowana starsza pani Rosier gościła u siebie jeszcze kogoś. Było to niezwykłe wydarzenie, gdyż zwykle rodzina omijała dom babki szerokim łukiem, z powodu na wypełniający każdy zakamarek odurzający zapach kapusty. A jednak dwa piętra wyżej od parteru ( z dala od kuchni ) w sypialni, na łóżku siedziała dziewczynka maniakalnie głaszcząca małą, śnieżnobiałą kuleczkę u jej stóp. W domu panowała grobowa cisza, choć ośmiolatka mogłaby przysiądź, że zamknięta w swoim pokoju piętro wyżej babka słyszy jej burczenie w brzuchu. Dziewczynka nie zjadła kolacji, podobnie jak śniadania i była bardzo głodna. Odmówiła gotowanej kapusty najgrzeczniej jak potrafiła, gdyż pani Rosier była jedyną osobą w rodzinie, która nie wzdrygała się na jej widok. Dziewczynka miała usposobienie do brudzenia sobie rąk błotem, niszczenia pięknych sukien kupowanych przez matkę oraz ściągania do domu różnorakich zwierząt, co było w domu Rosier niedopuszczalne. Dlatego Carolyn od trzech lat spędzała u babki każde wakacje, by chociaż na dwa miesiące odciąć się od wyczekującej przykładnego prowadzenia się od ośmiolatki Arabelli Rosier, jej matki. Życie w domu babci Maise miało dla Carolyn wiele zalet - dom był wielki, pełen kulek na mole z zarośniętym ogrodem z bezdomnymi kotami czekającymi na nakarmienie. Ale dziewczyna musiała zmuszać się do jedzenia gotowanej kapusty by nie zemdleć z głodu, choć robiła to dopiero, kiedy czuła, że nie wytrzyma. Zawsze pocieszała się myślą, że jej brat, Evan, musi siedzieć zamknięty w domu razem z surową matką i pracującym ojcem sam. Rodzeństwo nigdy się nie lubiło, ale chłopak przeżywał brak obecności Carolyn, gdyż bójki z nią to było zawsze urozmaicenie czasu. 
Carolyn aż podskoczyła, gdy usłyszała drapanie. Natychmiastowo podniosła wzrok na szybę i od razu się uspokoiła. To tylko poruszana przez wiatr gałąź czereśni zahaczyła o framugę okna. Dziewczynka odetchnęła z ulgą, ale ponownie podskoczyła, kiedy wpadła na genialny pomysł. Mały kociak u jej stóp zdenerwowany jej zmianami nastroju zeskoczył z łóżka i schował się w stercie brudnych ubrań dziewczynki. Mała Carolyn gwałtownie zeskoczyła z materaca, tak szybko, że zaskrzypiały pod nią sprężyny. Podbiegła do okna i zatrzymała się na chwilę nasłuchując czy babka już śpi. Przez ten krótki moment do jej uszu dobiegł zduszony odgłos chrapania, który uspokoił Carolyn. Dziewczynka z entuzjazmem szarpnęła zardzewiałą rączkę, a ta z oporem pociągnęła za sobą skrzypiące okno. Carolyn nie przejęła się myślą, że hałas mógł obudzić spoczywającą babcię i przerzuciła nogi przez kamienny, zewnętrzny parapet. Drzewo było naprawdę wysokie, gałąź, na którą wspięła się Carolyn było jedną z najwyższych, więc czereśnia sięgała aż do trzeciego piętra, ale dziewczynka zwinnie poruszała się miedzy gałęziami momentalnie pakując sobie do ust czereśnie. Po całym dniu głodu owoce były dla niej jak płynne złoto. Była tak podekscytowana, że nie usłyszała szybkich kroków małych stóp w sąsiednim domu oraz trzaśnięcia drzwi. Dopiero głośny szloch przywrócił ją do rzeczywistości. Zamarła na chwilę, po czym wypluła wszystkie pestki znajdujące się w jej ustach na ogródek warzywny państwa Evansów. Szybko zsunęła się kilka gałęzi w dół, skąd wyraźniej słyszała płacz. Była około sześć cali pod czyimś oknem, które stanowiło źródło dźwięków. Nie widziała gałęzi, która bezpiecznie prowadziła do otwartego okna, ale łatwo się nie poddawała. Choć znajdowała się na poziomie drugiego piętra, dziewczynka zawisła do góry nogami ściskając kolanami gałąź. Z odwróconej perspektywy ujrzała tył pleców płaczącej osóbki. Owa osoba siedziała ze skrzyżowanymi nogami, a przykryte długimi, rudymi puklami ramiona drgały miarowo. Carolyn nie wiedziała jak ma się zachować, ale słowo wypłynęło z jej ust instynktownie:
-Cześć.
Mała osóbka krzyknęła przestraszona i odwróciła się natychmiast w stronę Carolyn. Jej urocza twarzyczka w kształcie serca była blada, a po piegowatych policzkach spływały łzy. Na widok Carolyn wiszącej w powietrzu dziewczynka przeraziła się, choć Carolyn miała zamiar ją rozśmieszyć. Nie rozumiała dlaczego ta dziewczynka nie chciała się śmiać. 
-Jestem Carolyn.- powiedziała wyszczerzając spowite próchnicą zęby. 
-Czemu.. Jak ty tak... - Dziewczynka podbiegła do okna spotykając się z Carolyn twarzą w twarz. Tym razem w jej spojrzeniu pojawiła się nagana.- Mama mówi, że nie można chodzić po drzewie, bo jest stare i za wysokie!
-No i co z tego?- Także we wzroku Carolyn pojawiło się zacięcie. Nowo poznana dziewczynka założyła ręce na piersi i wydęła wargę.
-To z tego, że możesz spaść.- ucięła dziecinnie.
-Nieprawda.
-Prawda.
Dla osoby obserwującej pewnie ta sytuacja wydałaby się zabawna, lecz dziewczynki traktowały ową okoliczność bardzo poważnie. Na tyle poważnie jak potrafią ośmiolatki.
-Kręci mi się w głowie.- jęknęła Carolyn. Rudowłosa posłała jej triumfalne spojrzenie. 
-Musisz zejść, zanim spadniesz.
-Jak spadnę to zejdę.
-To nie ma sensu.
-Nieprawda.
-Prawda.
Dziewczynki ponownie zmierzyły się wrogimi spojrzeniami, ale tym razem we wzroku Carolyn było coś zamglonego. Dziewczynka dostrzegła to i szybko odsunęła się od okna.
-Szybko! Musisz wejść zanim spadniesz!- tym razem w jej głosie była troska. Nie powinna traktować owej Carolyn tak surowo. Nagle Carolyn zniknęła, po czym w oknie pojawiły się brudne, czerwone trampki. 
-Odsuń się!- usłyszała i zrobiła jak podpowiedziała jej Carolyn. Chwilę później w przyśpieszonym tempie widziała jak dziewczynka się macha nogami do przodu i do tyłu szykując się do skoku. Carolyn zajęło moment by dostać się do pokoju, co zachwyciło właścicielkę pokoju. Uznała, że zdecydowanie powinna traktować lepiej Carolyn. 
Z jej ust wydobył się niekontrolowany okrzyk zachwytu, na który Carolyn dygnęła niczym dama, choć wyszło jej to koślawo, ponieważ dziewczynka zaśmiała się.
-Jestem Lily.- wyciągnęła do niej drobną rączkę ośmiolatka. Carolyn uścisnęła ją z pojednawczym uśmiechem.
-Wszyscy muszą wlecieć do twojego pokoju, żebyś im się przedstawiła?- zapytała Carolyn chcąc rozśmieszyć Lily, ponieważ kiedy się śmiała jej niezwykłe zielone oczy błyszczały pięknie. Lily zachichotała, zapominając o smutku. Niestety Carolyn była bardzo ciekawska.
-Dlaczego płakałaś?- zapytała rozglądając się po pokoju. Pomieszczenie było zastawione pluszakami, które wylewały się z każdej białej szafki. Nawet na ścianach pokrytych tapetą w różowo-kremowe pasy były obrazki różnych przytulanek. Na podłodze był duży, zakrywający jasną posadzkę puszysty dywan, na którym usiadła nieco zgaszona Lily. Idealnie wpasowywała się do tła. Drobna, z rudymi lokami spływającymi po plecach ubrana w śliczną, fiołkową sukieneczkę ozdobioną koronkami. Natomiast kiedy Carolyn spojrzała w lustro w kształcie serduszka zachciało jej się śmiać. Jej ciemne włosy związane były w pośpieszny kucyk, twarz miała przystrojoną małymi rankami, które zrobiła sobie zahaczając o drzewo. Jedynie niebieskie jak letnie niebo oczy pasowały do wystroju pokoju, ponieważ rozerwane szorty odsłaniające poranione kolana na pewno nie były idealną parą z łóżkiem wyglądającym jak zamek.
Carolyn usiadła naprzeciwko Lily i zachęciła ją spojrzeniem by dziewczyna zaczęła swą opowieść. Lily wzięła głęboki oddech i opowiedziała ze szczegółami jak chciała wyprawić podwieczorek dla siostry, ale ta ją odrzuciła mówiąc, że już dawno wyrosła z podwieczorków, choć była tylko o dwa lata starsza od Lily. Ze łzami w oczach mówiła, że sama upiekła babeczki, ulubiony deser Petunii, bo chciała żeby się z nią pobawiła. Carolyn długo słuchała dziewczyny, a kiedy ta skończyła mówić, odparła:
-Ja się mogę z tobą przyjaźnić.
Lily podniosła zapłakane zielone oczy, a uśmiech wpełzł jej na twarz, kiedy rzuciła się na Carolyn i objęła ją ramionami.
-Będziesz moją nową siostrą!
Dziewczyny wpatrywały się w siebie z niedowierzaniem. Carolyn zorientowała się, że nadal leży na ziemi i to w nietypowej pozycji, więc wstała otrzepując czarne ubranie. Lily nadal patrzyła się na nią tępym wzrokiem. Nie mogła uwierzyć… To niebywałe! Myślała, że Carolyn przez te wszystkie lata uczyła się w domu, pod nadzorem matki… A teraz spotyka ją na korytarzu pociągu do Hogwartu. Już miała się do niej uśmiechnąć i rzucić się na nią obejmując ramionami jak to miała w zwyczaju. Ale potem przypomniała sobie dlaczego Carolyn już nie przyjeżdża na wakacje do babci.
-Lily.- powiedziała cicho Carolyn powoli wpatrując się w dziewczynę. Drastycznie się zmieniła. Jej ogniście rude pukle, które zapamiętała miały niewiele wspólnego z ułożonymi, kasztanowymi lokami. Także piegi, po których zwykle Carolyn rozpoznawała Lily poznikały, choć na wąskim nosie dało się dostrzec kilkanaście. Również Lily zapamiętała inaczej Carolyn. Przyjrzała się jej dokładnie. Już nie miała czarnych od próchnicy zębów -  były śnieżnobiałe, podobnie jak cera dziewczyny, która zwykle zawsze była opalona od spędzanych dni na słońcu. Także i jej włosy uległy zmianie, w dzieciństwie sięgały Carolyn za pas, lecz dziewczyna musiała je obciąć, gdyż teraz były ledwo za ramiona.
Nagle przez Carolyn przeszła fala gorąca. Cofnęła się o krok od Lily, a jej oczy się zwęziły. Zaskoczona tą nagłą zmianą Lily również się odsunęła od Carolyn. Spuściła głowę jak dziecko, które nabroiło. Ktoś mógłby pomyśleć, że unika twardego spojrzenia dziewczyny, jednak dziewczyny dzieliło wydarzenie sprzed lat, po którym Carolyn zachowywała dystans między nimi. I Lily idealnie ją rozumiała.
Carolyn bez słowa chwyciła gniewnie swoje kufry i uginając się pod ich ciężarem zawróciła w swoją stronę. Kiedy zniknęła Lily podniosła wzrok. W oczach miała łzy.
To będzie długi rok pomyślała.

Obserwatorzy